czwartek, 13 lutego 2014

Boysbandy istnieją od... zawsze?


Albo przynajmniej od bardzo dawna! W swoich wspomnieniach cały czas trzymamy się lat 60. Karnawał za pasem, a rock n' rollowa muzyka doskonale do niego pasuje. Kto nie tupnąłby nóżką do takiej melodii?!
Trzeba przyznać, nawet jak na dzisiejsze boysbandowe standardy mieli rozmach. Po co wydawać płyty pod jednym szyldem? Na przestrzeni kilku lat namnożyło się kilka tworów, wydających muzykę w tym samym czasie: Frankie Valli, Valli Boys, The Wonder Who? i jeszcze kilka innych. Głównym projektem pozostała jednak grupa The Four Seasons. Przez 50 lat przez grupę przewinęło się (według Wikipedii) około 40 osób!
Kluczową postacią pozostawał Frankie Valli, dziecko włoskich emigrantów, a znakiem rozpoznawczym zespołu (zespołów?) na zawsze miały pozostać jego partie wokalne, śpiewane falsetem.
Największa popularność The Four Seasons przypada na pierwszą połowę lat 60., niektórzy nazywają ją nawet "najpopularniejszym zespołem przed Beatlesami". Dzisiaj ludzie przypominają sobie o jej istnieniu w dość przpadkowy sposób, jak na przykład parę lat temu przy okazji remixu jednego z najpopularniejszych utworów.


środa, 12 lutego 2014

Cofamy, cofamy

Ameryki nie odkryję.
 _____________
Dzisiaj cofniemy się tylko kawałeczek, zaraz za winkiel, bo do 2013. Przydarzyła mi się dłuższa przerwa po pierwszych trzech wpisach, z wielu powodów, dlatego nadrabiam zaległości. Tym razem jak najbardziej na czasie, bez niespodzianek, lista najlepszych albumów z 2013. Czemu oni właśnie? Bo...
* nie tylko starociami ze strychu dziadka żyje człowiek
* są najlepsi.
* skoro każdy może oceniać, to czemu nie ja?
Bo tak, po prostu:
11. James Blake - Overgrown
10. Black Rebel Motorcycle Club - Specter at the Feast
9. Nick Cave and the Bad Seeds - Push the Sky Away
8. UL/KR - Ament
7. The House of Love - She Paints Words in Red
6. Dustin Kensrue - The Water & the Blood
5. My Bloody Valentine - m b v
4. Surfer Blood - Pythons
3. Vampire Weekend - Modern Vampires of the City
2. Arcade Fire - Reflektor
1. London Grammar - London Grammar

wtorek, 11 lutego 2014

Między Paryżem a Szczecinem

Warto słuchać radia. Ostatnio całkowicie przez przypadek usłyszałem znakomity utwór, śpiewany przez Helenę Majdaniec. Nazwisko obiło mi się o uszy już wcześniej, ale na początku kompletnie nie skojarzyłem. Znacie?
Cofnijmy się więc ponad 50 lat wstecz. Jest rok 1962, sekretarzem KC PZPR wciąż jest Gomułka, polska scena muzyczna cały czas jest "chroniona" przez zalewem zachodniego rock n' rolla, niezbyt skutecznie, gdyż w miarę upływu czasu pojawiają się pierwsze polskie nowoczesne nagrania. Nie mogły być nazywane rock n' rollem, wymyślono więc nazwę bigbit. Helena Majdaniec była jedną z prekursorek tego gatunku. Współpracowała z "kolorowymi" zespołami (Czerwono- i Niebiesko-Czarnymi). W połowie lat 60. kilkukrotnie występowała za granicą, także w Europie Zachodniej.
Z czasem, konsekwentnie i sukcesywnie zmieniała repertuar na  bardziej balladowy i poważny. W 1968 wyjechała na stałe do Paryża, do Polski wracała sporadycznie. We Francji występowała w parsykich lokalach, z czasem jednak moda na słowiańską piosenkę minęła, a Helena utrzymywała się ze współpracy z radiem i telewizją.
Do Polski wróciła w 1991 roku. Zmarła 11 lat później, tuż przed zapowiadanym powrotem na scenę (był już zaplanowany występ w Sali Kongresowej). I choć po śmierci pojawiły się głosy o jej problemach z alkoholem, to jednego nie można jej odebrać: w tamtych czasach dawała ludziom radość, zarówno młodym, jak i starszym, a jej wykonania cały czas brzmią doskonale.