wtorek, 11 lutego 2014

Między Paryżem a Szczecinem

Warto słuchać radia. Ostatnio całkowicie przez przypadek usłyszałem znakomity utwór, śpiewany przez Helenę Majdaniec. Nazwisko obiło mi się o uszy już wcześniej, ale na początku kompletnie nie skojarzyłem. Znacie?
Cofnijmy się więc ponad 50 lat wstecz. Jest rok 1962, sekretarzem KC PZPR wciąż jest Gomułka, polska scena muzyczna cały czas jest "chroniona" przez zalewem zachodniego rock n' rolla, niezbyt skutecznie, gdyż w miarę upływu czasu pojawiają się pierwsze polskie nowoczesne nagrania. Nie mogły być nazywane rock n' rollem, wymyślono więc nazwę bigbit. Helena Majdaniec była jedną z prekursorek tego gatunku. Współpracowała z "kolorowymi" zespołami (Czerwono- i Niebiesko-Czarnymi). W połowie lat 60. kilkukrotnie występowała za granicą, także w Europie Zachodniej.
Z czasem, konsekwentnie i sukcesywnie zmieniała repertuar na  bardziej balladowy i poważny. W 1968 wyjechała na stałe do Paryża, do Polski wracała sporadycznie. We Francji występowała w parsykich lokalach, z czasem jednak moda na słowiańską piosenkę minęła, a Helena utrzymywała się ze współpracy z radiem i telewizją.
Do Polski wróciła w 1991 roku. Zmarła 11 lat później, tuż przed zapowiadanym powrotem na scenę (był już zaplanowany występ w Sali Kongresowej). I choć po śmierci pojawiły się głosy o jej problemach z alkoholem, to jednego nie można jej odebrać: w tamtych czasach dawała ludziom radość, zarówno młodym, jak i starszym, a jej wykonania cały czas brzmią doskonale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz