czwartek, 1 maja 2014

Cyganie, Paryż i dwa palce




Stare, zamierzchłe czasy mają to do siebie, że z upływem lat na ich rzeczywistych wydarzeniach narastają nieprawdopodobne wypadki. Dla historyków to zmora, dla reszty okazja, by historia była jeszcze ciekawsza.

Dziwne.

Urodził się na świeżym powietrzu, co tylko podkreślało jego cygańskie pochodzenie. Do osiągnięcia pełnoletności nie mieszkał w prawdziwym murowanym domu ani nie miał na sobie garnituru. Z jednej strony dorastał w Paryżu, który w tamtych czasach wyznaczał nowe trendy, z drugiej wychował się w społeczeństwie, któremu pod wieloma względami nie tak daleko do amiszów.

Normalne.

Pierwszy instrument (6-strunowe banjo) otrzymał od sąsiada, który zauważył jego talent. Nauczył się grać podpatrując zachowania innych muzyków i rozpoczął karierę grają tam, gdzie tylko go zechcieli.

Istnieje pewna teoria. Zgodnie z nią tylko te osoby, które spotkało coś niezwykłego, niecodziennego, albo z jakichś powodów byli "inni" niż rówieśnicy mają największe szanse osiągnąć sukces w sferze kultury, bo napiętnowani swoją historią mają "coś" do przekazania innym i zwyczajnie nie wpisują się przeciętność i zwyczajność świata.

On to miał. Pochodzenie, wychowanie w specyficznych warunkach. Brakowało mu tylko pełnej sprawności w ręce. Stracił ją w wieku 18 lat (sprawność, nie rękę) w pożarze swojego wozu, gdy sprawdzał czy - zgodnie z  twierdzeniami żony - w furgonie nie zamieszkały myszy. Półtorej roku spędził w domu opieki, gdzie leczył się i udoskonalał nową technikę gry. Wrócił do zdrowia i wznowił występy w paryskich klubach. Z czasem poznał innych muzyków, z którymi stworzył La Quintette du Hot Club de France.

Wojna zastała go w Anglii. Wrócił do Francji i szczęśliwie ją przeżył, co ze względu na jego rodowód nie było łatwe. Po wojnie koncertował jeszcze trochę (m. in. wyjechał na tournee do Stanów Zjednoczonych), by w końcu osiąść w Samois-sur-Seine. Zmarł na wylew w wieku zaledwie 43 lat.

Nigdy nie nauczył się czytać partytury, niektóre jego utwory spisywał asystent, ale często była to syzyfowa praca, gdyż rzadko grał dwa razy te same solówki itp.

Na jego cześć w Samois-sur-Seine powstał festiwal jazzowy, którego edycje odbywają się także w USA i Niemczech. Bez niego nie byłoby takiej muzyki jak gypsy jazz, który z powodzeniem grał także jego syn.

Panie i Panowie, Django Reinhardt.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz