Stare, zamierzchłe czasy mają to do siebie, że z
upływem lat na ich rzeczywistych wydarzeniach narastają nieprawdopodobne
wypadki. Dla historyków to zmora, dla reszty okazja, by historia była jeszcze
ciekawsza.
Dziwne.
Urodził się na świeżym powietrzu, co tylko
podkreślało jego cygańskie pochodzenie. Do osiągnięcia pełnoletności nie
mieszkał w prawdziwym murowanym domu ani nie miał na sobie garnituru. Z jednej
strony dorastał w Paryżu, który w tamtych czasach wyznaczał nowe trendy, z
drugiej wychował się w społeczeństwie, któremu pod wieloma względami nie tak
daleko do amiszów.
Normalne.
Pierwszy instrument (6-strunowe banjo) otrzymał
od sąsiada, który zauważył jego talent. Nauczył się grać podpatrując zachowania
innych muzyków i rozpoczął karierę grają tam, gdzie tylko go zechcieli.
Istnieje pewna teoria. Zgodnie z nią tylko te
osoby, które spotkało coś niezwykłego, niecodziennego, albo z jakichś powodów
byli "inni" niż rówieśnicy mają największe szanse osiągnąć sukces w
sferze kultury, bo napiętnowani swoją historią mają "coś" do
przekazania innym i zwyczajnie nie wpisują się przeciętność i zwyczajność
świata.
On to miał. Pochodzenie,
wychowanie w specyficznych warunkach. Brakowało mu tylko pełnej sprawności w
ręce. Stracił ją w wieku 18 lat (sprawność, nie rękę) w pożarze swojego wozu,
gdy sprawdzał czy - zgodnie z twierdzeniami żony - w furgonie nie
zamieszkały myszy. Półtorej roku spędził w domu opieki, gdzie leczył się i
udoskonalał nową technikę gry. Wrócił do zdrowia i wznowił występy w paryskich
klubach. Z czasem poznał innych muzyków, z którymi stworzył La Quintette du
Hot Club de France.
Wojna zastała go w Anglii. Wrócił do Francji i szczęśliwie ją przeżył, co
ze względu na jego rodowód nie było łatwe. Po wojnie koncertował jeszcze trochę
(m. in. wyjechał na tournee do Stanów Zjednoczonych), by w końcu osiąść w Samois-sur-Seine. Zmarł na wylew w wieku
zaledwie 43 lat.
Nigdy nie nauczył się czytać partytury, niektóre
jego utwory spisywał asystent, ale często była to syzyfowa praca, gdyż rzadko
grał dwa razy te same solówki itp.
Na jego cześć w Samois-sur-Seine powstał festiwal
jazzowy, którego edycje odbywają się także w USA i Niemczech. Bez niego nie
byłoby takiej muzyki jak gypsy jazz, który z powodzeniem grał także jego syn.
Panie i Panowie, Django Reinhardt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz